Widzę ją. Jest na wyciągnięcie ręki. Wstaję i biegnę w jej kierunku. Próbuję wykrzyczeć jej imię, ale nie mogę wydusić z siebie ani słowa.
I nagle, drewniany kołek ją przedziurawia.
Wszędzie jest krew.
Pełno krwi.
I ta zimna postać o czerwonych oczach.
Mama się nie rusza, a to coś wysysa z niej krew. Stoję jak wyryta, nie potrafię ruszyć nawet palcem. Ta scena jest dla mnie zbyt makabryczna. Łzy napływają mi do oczu i padam na kolana. Aż nagle owa postać wstaje i wyciąga rękę w moim kierunku, ocierając strużek krwi wypływający jej z ust. Jest piękny. Piękny i brutalny. To wyjątkowo piękny potwór.
Cofam się do tyłu, próbując wstać, ale nie potrafię. Padam na glebę i nie mogę wykonać już żadnego ruchu. Obraz mi się rozmazuje, aż w końcu widzę nicość.
Nicość pochłania wszystko.
Zerwałam się z łóżka do pozycji siedzącej, ciężko dysząc. Lesslie, kurna, spokojnie, to był tylko sen. Przez chwilę nieruchomo siedzę na łóżku, próbując zrozumieć to, co mi się przyśniło. Błądzę wzrokiem po pokoju. Po chwili, słyszę pukanie do drzwi, zaraz po którym do środka wchodzi kobieta o jasnej cerze z lekkim makijażem, widać, że całkiem młoda.
- Kim pani jest? - przylgnęłam do ściany i przykryłam się kołdrą od pasa w dół.
- Ty jesteś Lesslie? - spojrzała na mnie z uśmiechem. - Pan Blake dużo o tobie opowiadał. Nazywam się Sophie Williams. Pracuję w barze obok waszego domu.
To ta kobieta, która wybierała mi pościel i pracuje obok w barze? Jest ładna i wydaje się miła.
- Tak, to ja, Lesslie - podniosłam się z łóżka, podeszłam do niej i podałam jej rękę. - A mogę się spytać, co pani tu robi?
- Bardzo mi miło, Lesslie - kąciki jej ust znów powędrowały ku górze. - Jak już powiedziałam, pracuję w barze obok, ale to nie wystarcza na rachunki i jedzenie dla mnie i mojej ośmioletniej córki, Emily, a więc dorabiam tutaj, pomagając w obowiązkach domowych twojemu ojcu.
Trochę zdziwiła mnie ta sytuacja i to, że Blake zatrudnił kobietę, bo potrzebowała pieniędzy na dom. Może jednak myliłam się co do niego?
- Rozumiem.. - odparłam z zastanowieniem.
- Jeśli przerwałam ci sen, to przepraszam, już sobie idę. Po prostu koniecznie chciałam cię zobaczyć. Twój tato ma rację, jesteś naprawdę prześliczna - po tych słowach z powrotem zniknęła za drzwiami mojego pokoju.
Kompletnie nic teraz nie rozumiem. Jakim cudem ojciec opowiadał jej o mnie przed moim przyjazdem, skoro nigdy wcześniej się nie widzieliśmy?
Jak wiele jego stron zdążę jeszcze poznać?
Zarzuciłam szlafrok i zeszłam na dół. Blake smaży w kuchni jajecznicę, a Sophie ściera kurze w salonie. Oparłam się więc o próg w kuchni i zaczęłam dokładnie obserwować każdy jego ruch.
- Dzień dobry - rzekł przez ramię. - Głodna?
Zaczął przekładać jajecznicę na dwa talerze.
- Trochę - odparłam, podchodząc do blatu i się o niego opierając.
Wyraźnie unika ze mną kontaktu wzrokowego.
- Gotowa na jutro do szkoły?
Przecząco kiwnęłam głową.
- Nienawidzę zmiany otoczenia.
Wcześniej stał do mnie odwrócony plecami, ale teraz się odwrócił przodem.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
I stanęłam jak wyryta.
- Nosisz soczewki? - zapytałam, nie ukrywając swojego zdziwienia.
- Nie - odpowiedział, po czym wziął jeden z dwóch talerzy. - Smacznego, będę u siebie - po tych słowach wyszedł.
Mogłabym przysiąc, że wczoraj miał piwne oczy, a teraz ma niebieskie.
Odechciało mi się jeść.
Usiadłam na parapecie, opierając głowę o szybę.
- Lesslie? - usłyszałam za sobą głos pani Williams. - Wszystko w porządku?
Zna Blake'a dużo lepiej ode mnie. Może powinnam z nią o tym porozmawiać?
- Ja.. nie wiem.
- Wiem, że zmiana otoczenia jest trudna, zwłaszcza w twoim przypadku, ale zobaczysz, że wszystko się ułoży.
Uśmiechnęłam się.
- Dziękuję pani - wstałam i wróciłam do swojego pokoju.
Wyciągnęłam z szafy pierwsze lepsze dżinsy i bluzę, przebrałam się, a potem podeszłam do fotela, na którym wisiały moje wczorajsze dżinsy i wyjęłam fotografię, którą udało mi się znaleźć. Zaczęłam jej się dokładnie przyglądać. Blake wygląda tu na szczęśliwego. Kobieta obok niego również.
Odkąd przyjechałam, ani razu się nie uśmiechnął.
Tym razem fotografię schowałam do torby. Chwyciłam szczotkę i zaczęłam przeczesywać włosy. Po wykonaniu tej czynności udałam się do łazienki, aby umyć zęby. Wpatrywałam się swojemu odbiciu w lustrze. Wypłukałam usta i zeszłam na dół.
- Mamo, kim jest ta pani? - schodząc po schodach usłyszałam głos dziecka.
Spojrzałam na parter. Stała tam pani Williams z prawdopodobnie swoją córką.
- To Lesslie. Mówiłam, że będzie od teraz mieszkać z panem Blakiem - kobieta kucnęła obok niej. - Jest jego córką.
Dziewczynka zdała się już przestać tym interesować i pobiegła do salonu.
- Przepraszam za nią - wyprostowała się i spojrzała na mnie z uśmiechem.
- To nic - odparłam.
Sophie jest naprawdę sympatyczna.
- Wybierasz się gdzieś?
Odwróciłam się. Stał za mną Blake.
- Chciałam zwiedzić miasto - odpowiedziałam lekko drżącym głosem. - Mogę?
Jego mina wygląda, jakby wyszukiwał za i przeciw.
- Jeśli chcesz, mogę cię oprowadzić. Nie powinnaś chodzić sama po ulicach Seattle.
- Spokojnie, mam w torebce gaz pieprzowy. Mama mówiła, że zawsze lepiej go mieć przy sobie. A teraz mogę? - spytałam po raz kolejny, czując lekką przewagę.
- Niech ci będzie. Ale tylko w okolicach domu. Postaraj się nie zgubić - westchnął cicho, po czym udał się z powrotem na piętro.
Zarzuciłam swoją czarną, skórzaną kurtkę i założyłam glany.
- Jeśli chcesz, możesz później wpaść do mnie do baru. Dam ci zniżkę, ale nie mów o tym nikomu - zaśmiała się.
- Z chęcią skorzystam - uśmiechnęłam się, chwyciłam torbę i wyszłam.
<><><>
Wieje chłodny, jesienny wiatr. Spojrzałam na niebo. Jest lekko poszarzałe, ale ciągle niebieskie. Zatrzymałam się. Słońce chowa się za chmurami i nie zbiera się na to, by się wyłoniło. Zaczęłam ocierać dłonie, aby się trochę ogrzać i dalej patrząc w niebo, postawiłam kilka kroków do przodu. Usłyszałam gwałtowne hamowanie na parkingu przed sklepem, obok którego właśnie przechodzę. W odruchu od razu tam spojrzałam, odrywając się od swojego zajęcia.
Z samochodu wysiadł przystojny chłopak. Wydaje mi się, że już go kiedyś widziałam, ale nie mam bladego pojęcia, gdzie.
Coś mnie w nim intryguje i wyraźnie przyciąga do jego osoby.
I nie chodzi tu tylko o jego bicepsy, szeroką klatę, gęste włosy i naprawdę ładną twarz.
Jest w nim to coś, przez co nie mogę oderwać wzroku.
Zamknął samochód i się rozejrzał. Jego wzrok spoczął na mnie.
I teraz stoimy, patrząc na siebie, oddaleni o kilkanaście metrów. Żadne z nas nie ma zamiaru wykonać jakiegokolwiek ruchu.
Jako, iż stoję przy ulicy, a właśnie przejechał po niej samochód z wyraźnie przekroczonym limitem prędkości, moje włosy zaczęły powiewać we wszystkie strony, aż w końcu wylądowały mi na twarzy. Gdy zdołałam je odgarnąć, już go nie było. Przez chwilę wpatrywałam się w miejsce, w którym stał z rozczarowaniem, a potem ruszyłam dalej.
To sen na jawie? A może po prostu uroiłam sobie, że tam stoi, a tak naprawdę go nie było?
Błądzę po ulicach Seattle bez większego sensu. Miałam na celu zwiedzenie miasta, a wyszło na to, że wiem tylko, gdzie jest sklep monopolowy. Ta wiedza zapewne i tak mi się do niczego nie przyda.
Zdążyło się już ściemnić. Chyba powinnam wracać do domu, bo prawdopodobnie Blake będzie się martwił.
Ale istnieje też druga opcja: szlaban.
Albo też trzecia: całkowite zignorowanie mojej nieobecności.
Chociaż w sumie nie wydawało mu się to obojętne, kiedy go poprosiłam. Rozejrzałam się. Wokół mnie stoją jakieś ponure kamienice. Po ulicy już nawet nie przejeżdżają samochody.
To cholernie dziwne.
Zaczęłam się cofać tam, skąd przyszłam.
- Hej, maleńka - usłyszałam za sobą głos jakiegoś faceta.
Faceta, który wyraźnie był zalany w trzy dupy.
- Poczekaj na nas - odezwał się mężczyzna, który mu towarzyszył.
Również wyraźnie zalany w trzy dupy.
Przyspieszyłam kroku, a serce zaczęło mi szybciej bić. Cały czas trzymam dłoń w okolicach torby, aby w razie co móc wyjąć gaz pieprzowy.
- Powiedziałem, żebyś poczekała - nim zdążyłam się spostrzec, obydwaj znaleźli się obok mnie.
Wyrwali mi torbę z rąk i wyrzucili na sąsiedni chodnik, przez ulicę.
Próbuję się wydostać z ich uścisku, jednak na nic się to nie zdaje. Odważyłam się spojrzeć im obu w oczy.
Mało tego: posłać najbardziej pogardliwe spojrzenie, jak tylko potrafię.
Jednak.. jeden z nich ma czerwone oczy, a drugiemu właśnie dziwnym trafem wypadła soczewka kontaktowa.
Wzdrygnęłam.
Co tu się do cholery wyprawia?
Oddech mi przyspieszył. Jestem praktycznie na granicy życia i śmierci. Nie mam bladego pojęcia, co może się wydarzyć z kolejną upływającą sekundą.
Nagle, ktoś odepchnął ich obu o przynajmniej pięć metrów dalej.
- Ona jest ze mną - objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.
- Spokojnie, Nathan, nie mieliśmy zamiaru..
- Dobrze wiem, jaki mieliście zamiar.
Szybko zaczęli się oddalać, natomiast ja spojrzałam na swojego "wybawcę", o ile tak go można nazwać.
Przeszły mnie dreszcze.
A serce zdało wybijać inny rytm.
To ten sam chłopak, którego widziałam przed sklepem. Zaczął mnie ciągnąć w kierunku swojego samochodu.
- Puść mnie - wycedziłam.
- Lesslie, czy jak ci tam - zaczął. - twój ojciec kazał mi cię pilnować. I wygląda na to, że miał rację. Jak można być aż tak lekkomyślną, aby tu przyjść?
- Mój ojciec? Blake?
- Po co się głupio pytasz? Nie wiesz, jak się nazywa? - wepchnął mnie do samochodu, zaraz potem siadając na miejscu kierowcy.
Ruszył, a ja nie mam bladego pojęcia, dokąd. Czuję się jak jakaś idiotyczna bohaterka z książki czy serialu, które zawsze mnie tak mocno irytowały. Wpatruję się w szybę z lekko uchylonymi ustami, analizując to, co chwilę temu zobaczyłam.
- Nie myśl o tym. To tylko jakieś uliczne ćpuny. Nic nowego.
Jak niby mogłabym o tym nie myśleć? To nie było całkiem normalne. Znaleźli się przy mnie tak szybko. Wyrzucili torbę na drugą stronę ulicy bez żadnego wysiłku. Mieli lodowatą skórę. I te charakterystyczne, czerwone oczy. A potem zjawił się on: Nathan. Odepchnął ich obu na taką odległość. To nie wyglądało ani trochę normalnie.
- Wiem, co widziałam - odparłam po chwili, patrząc na niego kątem oka.
- Ja widziałem tylko dwóch zalanych, napalonych facetów. Nic więcej. Uroiłaś coś sobie - powiedział lekko lekceważącym tonem.
Wyraźnie próbuje wcisnąć mi jakiś kit.
Ale ja i tak wiem, co widziałam.
<><><>
Gdy dojechaliśmy pod dom Blake'a, od razu wyskoczyłam z samochodu i pobiegłam do środka. Po wejściu ten od razu mnie uścisnął.
- Mówiłem, że to zły pomysł, abyś sama chodziła po ulicach Seattle - warknął z wyrzutem.
Zaraz potem do środka wszedł Nathan.
- Nic jej nie jest. Martwiłbym się raczej o coś innego - chłopak spojrzał na Blake'a, jakby porozumiewawczo.
Ten zaś przytaknął, złapał mnie za ramiona i odsunął kawałek dalej.
- Lesslie, jak się czujesz? Dasz radę iść jutro do szkoły, czy wolisz zostać w domu?
- Tak jak powiedział Nathan, nic mi nie jest. Pójdę już do siebie, jestem zmęczona.
Zdjęłam kurtkę i buty, po czym od razu weszłam na górę. Otworzyłam drzwi do mojego pokoju i zapaliłam światło. Szybko przebrałam się w piżamę, a następnie położyłam na łóżku, biorąc swój dziennik. Otworzyłam go na ostatniej stronie, jaką zapisałam.
Pisałam wczoraj, a to wydaje się tak odległe.
W mojej głowie jest teraz mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć tego, co zobaczyłam. Ciężko mi się skupić na czymkolwiek.
Do tego dochodzi jeszcze jutrzejszy pierwszy dzień w liceum. Przenoszę się w trakcie semestru. A ja tak cholernie nienawidzę zmiany otoczenia.
Niezbyt mam dziś ochotę na pisanie czegoś więcej. Odłożyłam dziennik. Zastanawiam się, o czym rozmawiają Nathan i Blake. Nakryłam się kołdrą i zamknęłam oczy.
Słyszę kroki po schodach.
Ktoś wszedł do pokoju, zgasił światło i ucałował mnie w czoło.
To Blake. Chyba myślał, że śpię. Naprawdę nie przestaje mnie zadziwiać. Na pozór wydaje się nieprzystępny, zimny i bezuczuciowy, ale im więcej się o nim dowiaduję, tym bardziej zmieniam zdanie na jego temat.
<><><>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz