sobota, 28 stycznia 2017

Chapter 2 - Liceum w Seattle



   Nawet nie wiem, kiedy udało mi się zasnąć. Teraz słyszę nieubłagany dźwięk budzika. Przewróciłam się na drugi bok i leniwie go wyłączyłam, chowając twarz w poduszce. Po chwili jednak podniosłam się do pozycji siedzącej i przetarłam oczy. Rozejrzałam się po pokoju. Ale bym chciała teraz się położyć i iść spać dalej. Jednak muszę wstać. Ale jeszcze pięć minut. Położyłam się z powrotem i ustawiłam pięciominutową drzemkę.
  Znów słyszę ten denerwujący odgłos. Z wyrzutem go wyłączyłam. Wstałam z łóżka i szybko je zaścieliłam, żeby już się potem nie kłaść. Mam niecałe dwie godziny, więc raczej zdążę wziąć szybką kąpiel. Chwyciłam ręcznik i skierowałam się do łazienki. Nalałam ciepłej wody, zrzuciłam z siebie piżamę i weszłam do wanny. Zamknęłam oczy, chcąc się zrelaksować. Chcę zmyć z siebie cały wczorajszy dzień.
   Minął jakiś kwadrans. Wyszłam z wanny, wytarłam się i owinęłam ręcznikiem, a następnie udałam do sypialni. Pierwszy dzień w tym liceum, chcę dziś w miarę dobrze wyglądać. Wyciągnęłam z szafy czarne spodnie z dziurami, crop top w czarnobiałe paski i dżinsową kurtkę oversize. Do tego dołożyłam jeszcze złoty łańcuszek. Rozczesałam i wyprostowałam włosy. No, Less, jesteś gotowa na podbój szkoły.. to chyba jednak nie zabrzmiało zbyt entuzjastycznie. Chwyciłam kosmetyczkę. Wyciągnęłam z niej krem ochronny i posmarowałam nim twarz. Zaraz po nim nałożyłam cienką warstwę podkładu. Następnie podkręciłam rzęsy zalotką i je wytuszowałam. Posmarowałam usta delikatną, różową pomadką. Odłożyłam kosmetyczkę na biurko i zeszłam na dół.
- Dzień dobry, Lesslie - rzekła pani Williams, smażąc naleśniki.
To dziwne. Spędza tu naprawdę dużo czasu. Jest od samego rana do późnego wieczoru.
- Dzień dobry - oparłam się o blat. - Przepraszam, że wczoraj nie przyszłam.
- Słyszałam o tej całej sytuacji - odparła - Nie musisz przepraszać. Wpadniesz innym razem. Zniżka dalej jest aktualna - puściła mi oczko.
Uśmiechnęłam się. Przeszłam z kuchni do jadalni i usiadłam przy stole. Po chwili do środka wszedł również Blake.
- Dobry - usiadł, czytając gazetę. - Znowu nasiliły się ataki w zachodniej części Seattle. Masz szczęście, że wyszłaś z tego cało.
- Dzięki Nathanowi.
Nie wiem, czemu to powiedziałam. Spojrzał na mnie przenikliwie.
- Podoba ci się? - spytał.
- Przecież go nie znam. Muszę się spakować.
- A śniadanie?
- Zjem coś na stołówce. Będę musiała się jeszcze rozejrzeć po szkole.
- Nathan z pewnością ci pomoże.. - powiedział to jakby z wyrzutem, wracając do czytania gazety.
Szybkim krokiem ruszyłam na górę. Chwyciłam torbę i spakowałam jedynie piórnik i parę zeszytów, ponieważ nie byłam jeszcze w posiadaniu odpowiednich książek. Zeszłam na dół, lekko się stresując. Założyłam buty, na szczęście było dość ciepło.
- Powodzenia w szkole - usłyszałam wołanie Sophie z kuchni.
- Dzięki - odparłam na tyle głośno, by to usłyszała.
Gdy tutaj jechaliśmy, Blake pokazał mi szkołę, więc mniej więcej znam drogę. Włożyłam do uszu słuchawki i odpaliłam moją ulubioną playlistę w telefonie.

<><><>

   Po dojściu na miejsce ujrzałam olbrzymi, jasny, przeszklony budynek, a przed nim mnóstwo licealistów. Oczywiście mam na myśli dzieciaki z dzianymi rodzicami, biorąc pod uwagę sportowe samochody stojące na parkingu. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie. Każdy na mnie patrzy. Znaleźli sobie sensację na cały dzisiejszy dzień. Usłyszałam gwałtowne hamowanie. Odwróciłam się. To samochód Nathana. Wszyscy na niego patrzą, ale on wydaje się tym nie przejmować. Jak gdyby nigdy nic z niego wysiadł i ruszył w moją stronę.
- Twój ojciec kazał mi cię oprowadzić.
- Sama sobie poradzę - wyjęłam z uszu słuchawki.
- Czyżby? - złapał mnie za ramiona i odwrócił przodem do budynku, prawdopodobnie mając na celu pokazanie mi, jaki jest wielki.
- Okej, może jednak nie - przyznałam mu rację.
Spojrzał na zegarek.
- Na długiej przerwie. Zaprowadzę cię teraz pod twoją salę.
Przytaknęłam. Odsunął się ode mnie i wszedł do środka. Poszłam za nim. W oczy od razu rzucił mi się długi, biały korytarz, a przy ścianach ciemnoniebieskie, wysokie szafki i drewniane drzwi zamieszczone w rzędzie. Rozejrzałam się tylko chwilę, a Nathan był już na schodach, więc chciałam podbiec w jego stronę, ale wpadłam na jakąś dziewczynę. Była wysoka, miała nienaturalnie jasne włosy i niebieskoszare oczy. Muszę przyznać, że jest całkiem ładna.
- Uważaj, jak chodzisz - spojrzała na mnie z oburzeniem. - Kim ty w ogóle jesteś?
- J.. - przerwała mi zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
- Nie obchodzi mnie to, po prostu kurwa patrz gdzie idziesz. A teraz..
- Phoebe, idź już i się po prostu odwal - Nathan odezwał się do niej wysokim tonem głosu. - Nie musisz się wyładowywać na świeżakach.
Od razu sobie poszła, unikając dalszej konwersacji z Nathanem.
- Chodź - zwrócił się do mnie.
   Poprowadził mnie do klasy, a ponieważ zostało pięć minut do początku lekcji, powolnym krokiem ruszył do sali, w której miał mieć swoje zajęcia. Wzięłam trzy krótkie wdechy i nacisnęłam na klamkę. Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Wewnątrz przesiadywało już około dwudziestu. Nikt nie zwrócił uwagi na moją obecność. Odetchnęłam z ulgą. Nie lubię być w centrum uwagi. 
   Zajęłam miejsce w wolnej ławce. Zadzwonił dzwonek. Do sali niemal natychmiast weszła nauczycielka.
- Ty jesteś Lesslie? - spojrzała na mnie, a ja przytaknęłam. - Po lekcji udaj się do gabinetu dyrektorki.
Następnie zwróciła się do całej klasy.
- To jest Lesslie Evans. Nowa uczennica w naszej klasie. Mam nadzieję, że nie będzie zbyt wielu nieporozumień między wami i szybko się zaklimatyzuje.
Teraz wszyscy na mnie patrzą. Nienawidzę tego. Błądząc wzrokiem po klasie natrafiłam na dziewczynę, na którą wpadłam na korytarzu. To są chyba jakieś wolne żarty.
- Przepraszam - podniosłam rękę.
- Tak?
- Nie mam jeszcze książek - powiedziałam.
- A, no tak - rzekła z zastanowieniem - W takim razie, usiądź z Phoebe.
Na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. Usiadłam i usłyszałam:
- Masz szczęście, że nie ma dziś Kate - stwierdziła. - Będziesz za mnie robić zadania.
Podsunęła mi ćwiczenia i książkę, a następnie zajęła się telefonem, który chowała przy piórniku. Nie mam zamiaru nic za nią robić.

<><><>

   Lekcja szybko minęła. Włożyłam piórnik do torby i wyszłam z sali. Na korytarzu stoi Nathan, prawdopodbnie czeka na mnie. Chwycił mnie za ramię i pociągnął kawałek do przodu, gdyż właśnie blokowałam przejście paru osobom.
- Muszę iść do dyrektorki, zaprowadzisz mnie? - spytałam.
- Dobra, ale potem się od razu zwijam, muszę się spotkać z kumplami.
- A co mam następne? - zadałam kolejne pytanie.
Wepchnął mi do ręki plan lekcji. Język angielski, sala trzydzieści trzy.
- Dzięki.
- Gabinet dyrektorki jest tutaj - wskazał na drzwi za mną. - Powodzenia. Spotkamy się potem.
Kiwnęłam głową, odprowadzając go wzrokiem. Swoją drogą, wygląda naprawdę ciekawie w tej koszulce. Podkreśla jego wyrzeźbioną klatę.
Lesslie, o czym ty myślisz?
Nieśmiało zapukałam do drzwi. Nikt nie odpowiada. Weszłam do gabinetu, jest tu cholernie ciemno. Rolety są zasłonięte. Podłoga wyłożona ciemnymi deskami, a ściany mają krwistoczerwony kolor. Meble również są wykonane z ciemnego drewna, a dywan przybrał lekko bordową barwę. Dyrektorka siedzi na krześle, odwrócona w stronę okien.
- Dzień dobry, chciała mnie pani widzieć? - zaczęłam.
- Tak, owszem - obróciła się na krześle w moją stronę. - Proszę, usiądź.
Posłusznie usiadłam. Teraz miałam okazję dostrzec, jak wygląda. Jest piękną, dojrzałą kobietą.
- I jak ci się u nas podoba, Lesslie? - spytała.
- Muszę przyznać, że szkoła ma swój klimat i jest dość.. nowoczesna.
- Widziałam na papierach z twojego poprzedniego liceum, że bardzo dobrze się uczysz - zaczęła wyciągać książki i ćwiczenia z szuflady biurka. - To dla ciebie, możesz iść. I powiedz tacie, że w środę zebranie.
- Na pewno mu przekażę. Do widzenia - wstałam, skierowałam się do drzwi i szybko wyszłam.
Na korytarzu włożyłam książki do torby i wzięłam plan lekcji do ręki. Okej, czas na angielski w sali trzydzieści trzy. Odwróciłam się na pięcie, dalej patrząc w plan lekcji i analizując każdy dzień tygodnia z osobna. Ruszyłam do przodu. Jednak oczywiście musiałam się o coś potknąć. Zacisnęłam powieki, będąc gotowa na bliskie i zapewne nieprzyjemne spotkanie z podłogą. Jednak ktoś szybko złapał mnie za nadgarstek i pociągnął do góry. Otworzyłam oczy. To naprawdę przystojny chłopak. Ma kolczyk w dolnej wardze i lekko rozjaśnione końcówki brązowych włosów. Jego oczy nie mają bliżej określonego koloru. Wahają się między niebieskim, a zielonym.
- Nic ci nie jest? - spytał niemal od razu, jak tylko złapałam równowagę.
- Nie..
Jestem dość oszołomiona, chociaż w sumie nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Uśmiechnął się.
Muszę szczerze przyznać, że jego uśmiech jest powalający.
- Jestem Dean, klasa trzecia, profil matematyczny. A ty?
Odwzajemniłam uśmiech.
- Lesslie, klasa druga, profil humanistyczny.
- Spieszę się, mam spotkanie samorządu. Ale mam nadzieję, że do zobaczenia - powiedział, już się lekko oddalając, ale ciągle na mnie patrząc.
- Tak, do zobaczenia - odpowiedziałam, a następnie poszłam w swoją stronę. Schowałam plan lekcji do torby. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć odpowiednią salę przed końcem przerwy. 
Trzydzieści, trzydzieści jeden, trzydzieści dwa.. jest i trzydzieści trzy. Drzwi są otwarte. Weszłam do środka, siadając z tyłu. Już miałam zamiar wyjąć telefon, gdy nagle podeszły do mnie dwie dziewczyny. Jedna była szatynką o piwnych oczach, druga natomiast u nasady miała włosy o kolorze ciemnego brązu, który przy końcach zmieniał się w delikatny fiolet, lekko podchodzący pod bordowy. Interesująco komponowało się to z niebieskimi oczami.
- Pochodzisz z Tacomy? - spytała szatynka, kładąc ręce na mojej ławce.
- Tak jakby - odpowiedziałam.
- Widzisz? Mówiłam - spojrzała na brunetkę, ta zaś przewróciła oczami.
- Urodziłam się w Seattle, ale mieszkałam w Tacomie - dodałam, patrząc na nie.
Obie usiadły w ławce przede mną i się do mnie odwróciły.
- Jestem Lily - zaczęła. - A to Natalie.
- Lesslie, miło mi - postarałam się uśmiechnąć.
- Nie zwracaj uwagi na Phoebe. Nie ma tu zbyt dobrej reputacji. Jest córką dyrki i często pozwala sobie na za dużo - powiedziała Natalie, patrząc na nią kątem oka.
- Rozumiem. To typowe. W każdej szkole znajdzie się laska z wygórowanym ego - odparłam.
Trochę zdziwił mnie fakt, że jest córką dyrektorki. Nie spodziewałam się tego. Nie spodziewałam się, że ona w ogóle ma dziecko. Strasznie młodo wygląda.
Zabrzmiał dzwonek. Obie dziewczyny leniwie się odwróciły i otworzyły zeszyty. Zrobiłam to samo. Do klasy wszedł spóźniony chłopak o bardzo jasnych włosach i błękitnych oczach, a zaraz po nim nauczycielka. Kątem oka zobaczyłam, że Natalie się do niego uśmiechnęła.
No tak.
Zapewne większość osób w tej szkole jest już zajęta.
Ciekawe, czy Nathan ma dziewczynę?
Zresztą, nie powinno mnie to obchodzić.
   Zadzwonił dzwonek oznajmujący przerwę. Długą przerwę. Natalie wstała i skierowała się w stronę spóźnionego chłopaka.
- Tak, idź się z nim lizać - zaśmiała się Lily.
- Dzięki za radę, tak zrobię! - zawołała radośnie dziewczyna.
Po chwili obydwoje zaczęli się przytulać i całować. Niektórych irytuje takie zachowanie, ale dla mnie to urocze.
- Co tam? - odwróciła się na krześle w moją stronę.
- Jestem.. z kimś umówiona - zaczęłam pakować książki i piórnik do torby.
- Czyżby Nathan?
Zamurowało mnie. Skąd ona może o tym wiedzieć?
- Ciężko było nie zauważyć tej dzisiejszej sytuacji na parkingu - rzekła, żeby prawdopodobnie rozwiać wszystkie moje wątpliwości.
- To nie tak. Po prostu.. Nathan to znajomy mojego ojca, więc mój ojciec go poprosił, żeby mnie oprowadził po szkole. Nic więcej. Praktycznie się nie znamy - wyjaśniłam.
- Rozumiem. Często przesiaduje na boisku za szkołą, pewnie będziesz go szukać - uśmiechnęła się.
Kiwnęłam głową. Wzięłam torbę i wyszłam z klasy. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy w tej szkole tak go kojarzą. I zapewne wszyscy teraz tworzą niestworzone historie na nasz temat.
   Skierowałam się na boisko za szkołą tak, jak poradziła mi Lily. Nathan siedzi tu z jasnowłosą dziewczyną, której nie znam, oraz chłopakiem Natalie. To dziwne, chwilę temu był w sali, a teraz jest tutaj. Szczerze mówiąc nie wiem, czy to dobrze, że tutaj przyszłam. Nathan od razu zerwał się z miejsca, złapał za ramię i odszedł kawałek dalej.
- Po co tu przyszłaś? Mogłaś na mnie poczekać na korytarzu - powiedział, jakby  z wyrzutem.
- Jest już długa przerwa, mieliśmy się spotkać, dziewczyna z klasy powiedziała mi, że możesz tu być, więc przyszłam - odparłam trochę zdziwiona jego zachowaniem. - Dlaczego jesteś taki zdenerwowany?
- Ech.. - widocznie nie wiedział co odpowiedzieć. - Idź poczekać przy wejściu, zaraz przyjdę. Nie ruszaj się stamtąd.
Niezbyt usatysfakcjonowana, jednak posłuchałam go i skierowałam się do tylnego wejścia. Usiadłam na ławce wewnątrz budynku, tuż obok drzwi, żeby nie znalazł potem żadnych wątów i wyjęłam telefon. Zaczęłam przeglądać portale społecznościowe i nawet zrobiłam sobie kilka zdjęć. Ciekawi mnie fotografia, co nie zmienia faktu, że na większości zdjęć, które robię wyglądam jak troll. Dużo bardziej lubię robić zdjęcia otoczenia. 
   Zaczynam już być znudzona czytaniem na jednej z grup na facebooku wywodów na temat tego, że życie jest złe, miłość nie istnieje i wszystko jest bez sensu, więc schowałam telefon i wyjęłam książkę. Otworzyłam na ostatniej stronie, mając już zamiar czytać, aż nagle raczył przyjść Nathan.
- Możemy iść - powiedział ze skwaszoną miną.
- Wreszcie jesteś - powiedziałam trochę zła i schowałam książkę. - Jeśli nie chcesz, nie musisz mnie oprowadzać.
- Nie powiedziałem tego.. - podrapał się po tyle głowy. - Ale nigdy więcej tu nie przychodź.
- Dlacze.. - nie zdążyłam zapytać już o nic więcej, bo chwycił mnie za przedramię i zaczął prowadzić wzdłuż korytarza.
- To stołówka - puścił mnie, a ja od razu zaczęłam masować obolałe przez jego mocny uścisk miejsce.
Uniosłam wzrok. Na końcu pomieszczenia jest wejście do zapewne olbrzymiej kuchni, która zgaduję, że bardziej przypomina kuchnię w luksusowej restauracji, niżeli w szkole, oddzielny bar, przy którym można nałożyć sobie coś do jedzenia, bardzo dużo dębowych stołów i rozkładanych, błękitnych krzeseł.
- Całkiem nieźle - powiedziałam pod nosem.
- Jestem ciekaw, jak to wyglądało w twojej starej szkole - zaśmiał się.
- Hej - szturchnęłam go w ramię. - Nie obrażaj mojej starej szkoły. Może nie było tam wypasionej stołówki ani..
- Nie produkuj się - włożył ręce do kieszeni i ruszył dalej.
Skrzyżowałam ręce na piersiach i z wahaniem poszłam za nim.
Następnie pokazał mi, gdzie jest sekretariat, przy którym znajdował się gabinet dyrektorki, o czym już zdążyłam się dowiedzieć, oraz schody do piwnicy. Bardzo mnie zaciekawiło to miejsce, nie wiem dlaczego. Wydawało się takie... tajemnicze.
- Kiedyś to była ciemnia, należała dla klubu fotograficznego, ale z jakiegoś powodu ją zlikwidowano. Nie da się tam wejść, bo drzwi są wiecznie zamknięte. Uwierz, próbowałem i wiele razy dostałem za to opierz. Nawet sprzątaczka nie może tam wejść.
   Później udaliśmy się na pierwsze i drugie piętro, Nathan pokazał mi, od czego konkretnie jest każda sala. Można uznać to za wyczyn, bo jest tu ich naprawdę wiele. Nie zdążyliśmy wejść na trzecie, bo zadzwonił dzwonek. Nie dziwię się, skoro musiałam czekać na niego połowę przerwy. Podczas, gdy przyglądałam się ostatniej sali, Nathan zniknął, więc sama postanowiłam wybrać się na lekcje. 
   Na szczęście miałam na piętrze, na którym byłam i do tego zostały mi tylko dwie godziny. Zaś na nieszczęście, była to teraz matematyka i sala znajduje się na drugim końcu korytarza, a zdołałam już zobaczyć nauczycielkę zmierzającą w jej kierunku. Ruszyłam więc szybkim krokiem w stronę owej klasy, jednak oczywiście musiałam się poślizgnąć na widocznie chwilę temu pastowanej podłodze. Upadłam na prawą nogę. Mimo, że dość mocno mnie bolała, udało mi się wstać. Doszłam do sali i kiedy weszłam okazało się, że nauczycielka gdzieś na chwilę wyszła. 
   Usiadłam za Lily i Natalie, po czym wyjęłam matematykę. Najchętniej, to teraz bym się zerwała i poszła do domu, ale to mój pierwszy dzień i lepiej od razu nie robić o sobie złej opinii, prawda? Na domiar złego, ta cała Phoebe odkąd weszłam patrzy na mnie dziwnym wzrokiem. Uśmiechnęłam się w jej kierunku. Odpłacam się pięknym za nadobne. Przecież to nic złego. Do sali weszła nauczycielka i rozpoczęła lekcję.
  Mimo, że mam podręcznik otwarty na właściwej stronie i jednak coś piszę w zeszycie, to myślami błądzę zupełnie gdzie indziej. Nie potrafię się skupić na wykonywanej czynności i co chwilę coś kreślę. Szczerze, to nawet nie wiem, o czym myślę. O wielu rzeczach jednocześnie. O tym, jak wszystko by teraz wyglądało, gdyby mama żyła. O tym, co będę robić po powrocie do domu, choć dalej nie wiem, czy mogę dom Blake'a nazywać swoim. O tym, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru i jakim cudem Nathan znalazł się przy mnie w odpowiednim momencie. Czy też o tym, skąd zna mojego ojca. I dlaczego tak mnie pociąga. Nie mam bladego pojęcia, ale wydaje się odstający od reszty, jednak ciągle taki sam.
  Zadzwonił dzwonek. Schowałam swoje rzeczy do torby i zarzuciłam ją na ramię.
- Lesslie, poczekaj na nas - zawołała Natalie, mając na myśli siebie i Lily.
Chociaż starają się szybko spakować, raczej wolno im to idzie. To trochę śmieszne, jak patrzę na nie i widzę, że się tak grzebią.
Podeszły do mnie.
- To teraz wf - Lily przeciągnęła to słowo.
- Nie chce mi się - zaczęła Natalie. - Pewnie jak zwykle będzie się na nas wyżywać. Mogłam sobie załatwić zwolnienie.
Teraz już nawet nie zwracam uwagi na to, o czym rozmawiają. Nie pozwala mi na to rażący ból w prawej kostce, który nagle się pojawił. Zaczęły iść w kierunku wyjścia z sali. Wygląda na to, że jestem trochę z tyłu.
- Co jest? - obie do mnie podeszły. Widocznie to rzuca się w oczy.
- Nic mi nie jest, naprawdę - odparłam. - Możemy iść.
Wzruszyły ramionami i zaczęły iść dalej, a ja za nimi, przygryzając dolną wargę i ignorując coraz bardziej zwiększający się ból.

<><><>

   Jesteśmy pod salą gimnastyczną od około dziesięciu minut. Dziewczyny powiedziały, że przebrać się i ogólnie wejść do szatni możemy dopiero po dzwonku. Jest teraz druga długa przerwa i zostało jeszcze niecałe piętnaście minut. Wyjęłam swój ulubiony kryminał, otwierając na ostatniej stronie i zaczynając czytać.
- Co czytasz? - obok mnie usiadł chłopak z wcześniej, bodajże Dean. - Mogę zobaczyć?
Pokazałam mu tytuł i autora na okładce.
- Zakończenie niezbyt przypadło mi do gustu - przez chwilę patrzył się na okładkę, potem jego wzrok spoczął na mojej twarzy.
- To jeden z moich ulubionych tytułów. Zakończenie jest raczej smutne, ale przynajmniej nie jest sztuczne, jak w większości książek z happy endem - powiedziałam, z powrotem otwierając lekturę na ostatniej stronie.
Fakt, czytałam ją już kilka razy.
- Czyli lubisz czytać?
Przytaknęłam.
- Rzadko spotykane zjawisko w tej szkole "pięknych, znanych i bogatych" - zaśmiał się.
- Czyli nie należysz do grona rozpieszczonych dzieciaków, którym starzy fundują wszystko, gdy tylko kiwną małym palcem? - spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Nie - stanowczo zaprzeczył. - Wiesz.. kiedyś faktycznie można powiedzieć, że należałem, ale to się definitywnie zmieniło.
- Dlaczego? - zamknęłam książkę i odłożyłam ją do torby.
- Jesteś naprawdę wścibska - uśmiechnął się.
On chyba ma rację.
- Wybacz, jeśli nie chcesz o tym..
- Nie o to chodzi - przerwał mi. - Po prostu.. dwa lata temu mój ojciec zmarł w wypadku samochodowym, kiedy wracał z pracy. Od tamtego momentu pieniądze przestały mieć dla mnie jakąkolwiek wartość, bo przecież nie tylko stan majątkowy się liczy. Szkoda, że zrozumiałem to dopiero po tym wydarzeniu. Pewnie byłem fatalnym synem...
- Przykro mi z powodu śmierci twojego taty.
Wiem, co to znaczy stracić rodzica. Niedawno przeżyłam dokładnie to samo. Tylko sęk w tym, że ja nie znam okoliczności śmierci mojej mamy.
- W takim razie, dlaczego ty się przeniosłaś tu z Tacomy?
- Nie za bardzo chcę o tym rozmawiać - do tej pory siedziałam bokiem, aby móc na niego patrzeć podczas rozmowy, ale teraz usiadłam na wprost i mój wzrok spoczął na podłodze.
Zastanawiam się, skąd wszyscy wiedzą, że mieszkałam w Tacomie.
- Rozumiem - odpowiedział. - Ale w razie co, to możesz przyjść się mi wygadać, jeśli nie będziesz miała komu.
Kiwnęłam głową. Może to zabrzmi dziwnie, ale mu ufam. Ufam mu chociaż go nie znam, bo przeżył coś podobnego i zdołałby mnie wysłuchać. Wydaje się inny niż większość dzieciaków w tej szkole. No i ma fajny kolczyk w ustach.
- Dobra, będę się zwijał - wyjął smartfona, aby sprawdzić godzinę. - Mam teraz lekcję ze smoczycą.
- Smoczyca?
- Tak, uczy chemii. Chyba jeszcze nie miałaś z nią zajęć - wstał i schował telefon do tylnej kieszeni dżinsów. - To do zobaczenia.
Zaczął iść wzdłuż korytarza.
- No nieźle - dopiero teraz zobaczyłam, że Lily i Natalie na mnie patrzą. - To już drugi najlepszy chłopak w szkole, który się tobą interesuje. Nie wspominając o tym, że to dopiero twój pierwszy dzień. Co będzie za miesiąc?
Zaczęłam się śmiać.
- To nie tak. Dzisiaj.. - jeśli powiem im o sytuacji, kiedy mnie złapał w momencie, w którym miałam upaść, zapewne będzie jeszcze gorzej. - .. przypadkiem wpadliśmy na siebie w bibliotece. Okazało się, że lubimy ten sam gatunek książek.
- Wiem, że kłamiesz - skapitulowała Lily. - Ale nie mamy ci tego za złe. Dopiero się poznajemy, nie musisz nam mówić od razu wszystkiego o sobie. Prawda, Natie?
Natalie kiwnęła głową.
Nie spostrzegłam się, kiedy zadzwonił dzwonek na lekcje. Weszłyśmy z dziewczynami do szatni zaczęłyśmy się przebierać. Potem od razu razem poszłyśmy na małą salę gimnastyczną i przyszła trenerka, pani Cooper.
- Rozgrzewajcie się. Pójdę po bardziej napompowane piłki do siatkówki - powiedziała to jakby z wyrzutem.
Dziewczyny zaczęły stękać. Widocznie nie podoba im się, że "znowu" siatkówka. Nauczycielka wyszła, nie komentując zachowania swoich uczennic. 
   Zaczęłyśmy się rozgrzewać tak, jak nam kazała. Wykonywałyśmy różne skipy, każda w swoim tempie. Jednak mimo wszystko, to ja byłam najwolniejsza. Zapewne dlatego, że kostka nie przestawała dawać o sobie znać. Starałam się ignorować ten ból najlepiej jak mogę, aż nagle poważnie zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy nie powinnam pójść do pielęgniarki. Gdy miałam się zatrzymać, aby złapać oddech, Phoebe podstawiła mi nogę i szybko się odsunęła. Wylądowałam na podłodze, dokładnie na prawym boku, a więc moja noga znowu ucierpiała. Gdy miałam zamiar się podnieść, już nie mogłam. Ból czułam nawet w okolicach łydki, chociaż to z kostką było coś nie tak. Lily i Natalie niemal natychmiast zebrały się w sobie i pobiegły gdzieś szybko. Po niecałych dwóch minutach, chociaż nie wiem, jakim cudem tak szybko udało im się przemierzyć połowę szkoły - wróciły z Nathanem. On nawet nie patrząc na reakcję innych, wziął mnie na ręce i skierował w stronę szatni, prawdopodobnie po moje rzeczy.
- Nie musiałeś robić takiego wejścia. W ogóle nie musiałeś przychodzić.
- Skończ zgrywać samowystarczalną - westchnął. - Nawet ty czasem możesz potrzebować pomocy.
Odwróciłam głowę. Wszedł do szatni, wziął moją torbę i od razu wyszedł. Następnie zaczął iść w kierunku wyjścia z budynku.
- Możesz się zerwać z lekcji, jak gdyby nigdy nic? - spojrzałam na niego.
- Lily i Natie wytłumaczą dyrce.
- Znacie się? - zapytałam, lekko zdziwiona.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - znajdowaliśmy się już przy jego samochodzie, więc otworzył drzwi i ostrożnie posadził mnie na siedzeniu z przodu.
Syknęłam z bólu.
- No to się załatwiłaś - skapitulował, siadając na miejscu kierowcy.
- Zabierzesz mnie do domu?
Westchnął, jakby się zastanawiając.
- Tak, to raczej będzie najlepsze wyjście. Blake wezwie zaufanego lekarza - przekręcił kluczyki w stacyjce i ruszył.
 
<><><>

   Gwałtownie skręca na każdym skrzyżowaniu, czy zakręcie. Przylgnęłam do swojego siedzenia, wyglądając za okno. Jeżdżenie z nim samo w sobie jest atrakcją. Nie ma pewności, że z pojazdu wyjdzie się w jednym kawałku. Zastanawiam się, kto mu dał prawo jazdy. Chcąc zmienić piosenkę w radiu, zbliżyłam rękę. W tym samym momencie on zrobił to samo. Nasze dłonie się zetknęły. Szybko odsunął swoją.
- Przełącz na co chcesz.
Zauważyłam, że zbliżamy się do domu...

<><><>


środa, 25 stycznia 2017

Chapter 1 - Niewiedza lepsza od wiedzy


   Widzę ją. Jest na wyciągnięcie ręki. Wstaję i biegnę w jej kierunku. Próbuję wykrzyczeć jej imię, ale nie mogę wydusić z siebie ani słowa.
   I nagle, drewniany kołek ją przedziurawia.
   Wszędzie jest krew.
   Pełno krwi.
   I ta zimna postać o czerwonych oczach.
   Mama się nie rusza, a to coś wysysa z niej krew. Stoję jak wyryta, nie potrafię ruszyć nawet palcem. Ta scena jest dla mnie zbyt makabryczna. Łzy napływają mi do oczu i padam na kolana. Aż nagle owa postać wstaje i wyciąga rękę w moim kierunku, ocierając strużek krwi wypływający jej z ust. Jest piękny. Piękny i brutalny. To wyjątkowo piękny potwór. 
   Cofam się do tyłu, próbując wstać, ale nie potrafię. Padam na glebę i nie mogę wykonać już żadnego ruchu. Obraz mi się rozmazuje, aż w końcu widzę nicość.
   Nicość pochłania wszystko.

   Zerwałam się z łóżka do pozycji siedzącej, ciężko dysząc. Lesslie, kurna, spokojnie, to był tylko sen. Przez chwilę nieruchomo siedzę na łóżku, próbując zrozumieć to, co mi się przyśniło. Błądzę wzrokiem po pokoju. Po chwili, słyszę pukanie do drzwi, zaraz po którym do środka wchodzi kobieta o jasnej cerze z lekkim makijażem, widać, że całkiem młoda.
- Kim pani jest? - przylgnęłam do ściany i przykryłam się kołdrą od pasa w dół.
- Ty jesteś Lesslie? - spojrzała na mnie z uśmiechem. - Pan Blake dużo o tobie opowiadał. Nazywam się Sophie Williams. Pracuję w barze obok waszego domu.
To ta kobieta, która wybierała mi pościel i pracuje obok w barze? Jest ładna i wydaje się miła.
- Tak, to ja, Lesslie - podniosłam się z łóżka, podeszłam do niej i podałam jej rękę. - A mogę się spytać, co pani tu robi?
- Bardzo mi miło, Lesslie - kąciki jej ust znów powędrowały ku górze. - Jak już powiedziałam, pracuję w barze obok, ale to nie wystarcza na rachunki i jedzenie dla mnie i mojej ośmioletniej córki, Emily, a więc dorabiam tutaj, pomagając w obowiązkach domowych twojemu ojcu.
Trochę zdziwiła mnie ta sytuacja i to, że Blake zatrudnił kobietę, bo potrzebowała pieniędzy na dom. Może jednak myliłam się co do niego?
- Rozumiem.. - odparłam z zastanowieniem.
- Jeśli przerwałam ci sen, to przepraszam, już sobie idę. Po prostu koniecznie chciałam cię zobaczyć. Twój tato ma rację, jesteś naprawdę prześliczna - po tych słowach z powrotem zniknęła za drzwiami mojego pokoju.
Kompletnie nic teraz nie rozumiem. Jakim cudem ojciec opowiadał jej o mnie przed moim przyjazdem, skoro nigdy wcześniej się nie widzieliśmy?
Jak wiele jego stron zdążę jeszcze poznać?
Zarzuciłam szlafrok i zeszłam na dół. Blake smaży w kuchni jajecznicę, a Sophie ściera kurze w salonie. Oparłam się więc o próg w kuchni i zaczęłam dokładnie obserwować każdy jego ruch.
- Dzień dobry - rzekł przez ramię. - Głodna?
Zaczął przekładać jajecznicę na dwa talerze.
- Trochę - odparłam, podchodząc do blatu i się o niego opierając.
Wyraźnie unika ze mną kontaktu wzrokowego.
- Gotowa na jutro do szkoły?
Przecząco kiwnęłam głową.
- Nienawidzę zmiany otoczenia.
Wcześniej stał do mnie odwrócony plecami, ale teraz się odwrócił przodem.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
I stanęłam jak wyryta.
- Nosisz soczewki? - zapytałam, nie ukrywając swojego zdziwienia.
- Nie - odpowiedział, po czym wziął jeden z dwóch talerzy. - Smacznego, będę u siebie - po tych słowach wyszedł.
Mogłabym przysiąc, że wczoraj miał piwne oczy, a teraz ma niebieskie.
Odechciało mi się jeść.
Usiadłam na parapecie, opierając głowę o szybę.
- Lesslie? - usłyszałam za sobą głos pani Williams. - Wszystko w porządku?
Zna Blake'a dużo lepiej ode mnie. Może powinnam z nią o tym porozmawiać?
- Ja.. nie wiem.
- Wiem, że zmiana otoczenia jest trudna, zwłaszcza w twoim przypadku, ale zobaczysz, że wszystko się ułoży.
Uśmiechnęłam się.
- Dziękuję pani - wstałam i wróciłam do swojego pokoju.
Wyciągnęłam z szafy pierwsze lepsze dżinsy i bluzę, przebrałam się, a potem podeszłam do fotela, na którym wisiały moje wczorajsze dżinsy i wyjęłam fotografię, którą udało mi się znaleźć. Zaczęłam jej się dokładnie przyglądać. Blake wygląda tu na szczęśliwego. Kobieta obok niego również.
Odkąd przyjechałam, ani razu się nie uśmiechnął.
Tym razem fotografię schowałam do torby. Chwyciłam szczotkę i zaczęłam przeczesywać włosy. Po wykonaniu tej czynności udałam się do łazienki, aby umyć zęby. Wpatrywałam się swojemu odbiciu w lustrze. Wypłukałam usta i zeszłam na dół.
- Mamo, kim jest ta pani? - schodząc po schodach usłyszałam głos dziecka.
Spojrzałam na parter. Stała tam pani Williams z prawdopodobnie swoją córką.
- To Lesslie. Mówiłam, że będzie od teraz mieszkać z panem Blakiem - kobieta kucnęła obok niej. - Jest jego córką.
Dziewczynka zdała się już przestać tym interesować i pobiegła do salonu.
- Przepraszam za nią - wyprostowała się i spojrzała na mnie z uśmiechem.
- To nic - odparłam.
Sophie jest naprawdę sympatyczna.
- Wybierasz się gdzieś?
Odwróciłam się. Stał za mną Blake.
- Chciałam zwiedzić miasto - odpowiedziałam lekko drżącym głosem. - Mogę?
Jego mina wygląda, jakby wyszukiwał za i przeciw.
- Jeśli chcesz, mogę cię oprowadzić. Nie powinnaś chodzić sama po ulicach Seattle.
- Spokojnie, mam w torebce gaz pieprzowy. Mama mówiła, że zawsze lepiej go mieć przy sobie. A teraz mogę? - spytałam po raz kolejny, czując lekką przewagę.
- Niech ci będzie. Ale tylko w okolicach domu. Postaraj się nie zgubić - westchnął cicho, po czym udał się z powrotem na piętro.
Zarzuciłam swoją czarną, skórzaną kurtkę i założyłam glany.
- Jeśli chcesz, możesz później wpaść do mnie do baru. Dam ci zniżkę, ale nie mów o tym nikomu - zaśmiała się.
- Z chęcią skorzystam - uśmiechnęłam się, chwyciłam torbę i wyszłam.

<><><>

   Wieje chłodny, jesienny wiatr. Spojrzałam na niebo. Jest lekko poszarzałe, ale ciągle niebieskie. Zatrzymałam się. Słońce chowa się za chmurami i nie zbiera się na to, by się wyłoniło. Zaczęłam ocierać dłonie, aby się trochę ogrzać i dalej patrząc w niebo, postawiłam kilka kroków do przodu. Usłyszałam gwałtowne hamowanie na parkingu przed sklepem, obok którego właśnie przechodzę. W odruchu od razu tam spojrzałam, odrywając się od swojego zajęcia.
Z samochodu wysiadł przystojny chłopak. Wydaje mi się, że już go kiedyś widziałam, ale nie mam bladego pojęcia, gdzie.
Coś mnie w nim intryguje i wyraźnie przyciąga do jego osoby.
I nie chodzi tu tylko o jego bicepsy, szeroką klatę, gęste włosy i naprawdę ładną twarz.
Jest w nim to coś, przez co nie mogę oderwać wzroku.
Zamknął samochód i się rozejrzał. Jego wzrok spoczął na mnie.
I teraz stoimy, patrząc na siebie, oddaleni o kilkanaście metrów. Żadne z nas nie ma zamiaru wykonać jakiegokolwiek ruchu.
Jako, iż stoję przy ulicy, a właśnie przejechał po niej samochód z wyraźnie przekroczonym limitem prędkości, moje włosy zaczęły powiewać we wszystkie strony, aż w końcu wylądowały mi na twarzy. Gdy zdołałam je odgarnąć, już go nie było. Przez chwilę wpatrywałam się w miejsce, w którym stał z rozczarowaniem, a potem ruszyłam dalej.
To sen na jawie? A może po prostu uroiłam sobie, że tam stoi, a tak naprawdę go nie było?
   Błądzę po ulicach Seattle bez większego sensu. Miałam na celu zwiedzenie miasta, a wyszło na to, że wiem tylko, gdzie jest sklep monopolowy. Ta wiedza zapewne i tak mi się do niczego nie przyda.
Zdążyło się już ściemnić. Chyba powinnam wracać do domu, bo prawdopodobnie Blake będzie się martwił.
Ale istnieje też druga opcja: szlaban.
Albo też trzecia: całkowite zignorowanie mojej nieobecności.
Chociaż w sumie nie wydawało mu się to obojętne, kiedy go poprosiłam. Rozejrzałam się. Wokół mnie stoją jakieś ponure kamienice. Po ulicy już nawet nie przejeżdżają samochody.
To cholernie dziwne.
Zaczęłam się cofać tam, skąd przyszłam.
- Hej, maleńka - usłyszałam za sobą głos jakiegoś faceta.
Faceta, który wyraźnie był zalany w trzy dupy.
- Poczekaj na nas - odezwał się mężczyzna, który mu towarzyszył.
Również wyraźnie zalany w trzy dupy.
Przyspieszyłam kroku, a serce zaczęło mi szybciej bić. Cały czas trzymam dłoń w okolicach torby, aby w razie co móc wyjąć gaz pieprzowy.
- Powiedziałem, żebyś poczekała - nim zdążyłam się spostrzec, obydwaj znaleźli się obok mnie.
Wyrwali mi torbę z rąk i wyrzucili na sąsiedni chodnik, przez ulicę.
Próbuję się wydostać z ich uścisku, jednak na nic się to nie zdaje. Odważyłam się spojrzeć im obu w oczy.
Mało tego: posłać najbardziej pogardliwe spojrzenie, jak tylko potrafię.
Jednak.. jeden z nich ma czerwone oczy, a drugiemu właśnie dziwnym trafem wypadła soczewka kontaktowa.
Wzdrygnęłam.
Co tu się do cholery wyprawia?
Oddech mi przyspieszył. Jestem praktycznie na granicy życia i śmierci. Nie mam bladego pojęcia, co może się wydarzyć z kolejną upływającą sekundą.
Nagle, ktoś odepchnął ich obu o przynajmniej pięć metrów dalej.
- Ona jest ze mną - objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.
- Spokojnie, Nathan, nie mieliśmy zamiaru..
- Dobrze wiem, jaki mieliście zamiar.
Szybko zaczęli się oddalać, natomiast ja spojrzałam na swojego "wybawcę", o ile tak go można nazwać.
Przeszły mnie dreszcze.
A serce zdało wybijać inny rytm.
To ten sam chłopak, którego widziałam przed sklepem. Zaczął mnie ciągnąć w kierunku swojego samochodu.
- Puść mnie - wycedziłam.
- Lesslie, czy jak ci tam - zaczął. - twój ojciec kazał mi cię pilnować. I wygląda na to, że miał rację. Jak można być aż tak lekkomyślną, aby tu przyjść?
- Mój ojciec? Blake?
- Po co się głupio pytasz? Nie wiesz, jak się nazywa? - wepchnął mnie do samochodu, zaraz potem siadając na miejscu kierowcy.
Ruszył, a ja nie mam bladego pojęcia, dokąd. Czuję się jak jakaś idiotyczna bohaterka z książki czy serialu, które zawsze mnie tak mocno irytowały. Wpatruję się w szybę z lekko uchylonymi ustami, analizując to, co chwilę temu zobaczyłam.
- Nie myśl o tym. To tylko jakieś uliczne ćpuny. Nic nowego.
Jak niby mogłabym o tym nie myśleć? To nie było całkiem normalne. Znaleźli się przy mnie tak szybko. Wyrzucili torbę na drugą stronę ulicy bez żadnego wysiłku. Mieli lodowatą skórę. I te charakterystyczne, czerwone oczy. A potem zjawił się on: Nathan. Odepchnął ich obu na taką odległość. To nie wyglądało ani trochę normalnie.
- Wiem, co widziałam - odparłam po chwili, patrząc na niego kątem oka.
- Ja widziałem tylko dwóch zalanych, napalonych facetów. Nic więcej. Uroiłaś coś sobie - powiedział lekko lekceważącym tonem.
Wyraźnie próbuje wcisnąć mi jakiś kit.
Ale ja i tak wiem, co widziałam.

<><><>

   Gdy dojechaliśmy pod dom Blake'a, od razu wyskoczyłam z samochodu i pobiegłam do środka. Po wejściu ten od razu mnie uścisnął.
- Mówiłem, że to zły pomysł, abyś sama chodziła po ulicach Seattle - warknął z wyrzutem.
Zaraz potem do środka wszedł Nathan.
- Nic jej nie jest. Martwiłbym się raczej o coś innego - chłopak spojrzał na Blake'a, jakby porozumiewawczo.
Ten zaś przytaknął, złapał mnie za ramiona i odsunął kawałek dalej.
- Lesslie, jak się czujesz? Dasz radę iść jutro do szkoły, czy wolisz zostać w domu?
- Tak jak powiedział Nathan, nic mi nie jest. Pójdę już do siebie, jestem zmęczona.
Zdjęłam kurtkę i buty, po czym od razu weszłam na górę. Otworzyłam drzwi do mojego pokoju i zapaliłam światło. Szybko przebrałam się w piżamę, a następnie położyłam na łóżku, biorąc swój dziennik. Otworzyłam go na ostatniej stronie, jaką zapisałam.
Pisałam wczoraj, a to wydaje się tak odległe.

  W mojej głowie jest teraz mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć tego, co zobaczyłam. Ciężko mi się skupić na czymkolwiek.
  Do tego dochodzi jeszcze jutrzejszy pierwszy dzień w liceum. Przenoszę się w trakcie semestru. A ja tak cholernie nienawidzę zmiany otoczenia.

   Niezbyt mam dziś ochotę na pisanie czegoś więcej. Odłożyłam dziennik. Zastanawiam się, o czym rozmawiają Nathan i Blake. Nakryłam się kołdrą i zamknęłam oczy.
Słyszę kroki po schodach.
Ktoś wszedł do pokoju, zgasił światło i ucałował mnie w czoło.
To Blake. Chyba myślał, że śpię. Naprawdę nie przestaje mnie zadziwiać. Na pozór wydaje się nieprzystępny, zimny i bezuczuciowy, ale im więcej się o nim dowiaduję, tym bardziej zmieniam zdanie na jego temat.

<><><>


poniedziałek, 23 stycznia 2017

Prolog - Nowy Początek


    Od tamtego dnia czas zdawał się dłużyć. Odkąd Jej zabrakło, wszystko stało się trudniejsze. Nawet oddychanie, choć to przecież jedna z najłatwiejszych czynności życiowych.
   Do tej pory nie myślałam o tym, jak bardzo cierpienie może się stopniować. Nie chciałam wdawać się w refleksje, które mnie nie dotyczyły, i które prowadziły praktycznie donikąd.
   Postanowiłam zamknąć się w sobie. Bo co innego można zrobić po stracie najukochańszej osoby? Nie potrafiłabym udawać, że jest w porządku, skoro każdy nawet postronny wie, że tak nie jest. Po co mam udawać, że jest dobrze? W końcu lepiej jest wycierpieć i spróbować się podnieść. Spróbować się podnieść później. Po czasie.
   Teraz jest mi już trochę lepiej. Potrafię się czasem całkiem szczerze uśmiechnąć, śmiać się. Potrafię odpowiedzieć sensownie na zadane mi pytanie. Przyzwyczaiłam się do braku Jej obecności. Jej uśmiechu. Jej uścisku i Jej pocieszenia. Przyzwyczaiłam się do tego, że z każdą sekundą jest coraz mniej czasu na cokolwiek. Każda kolejna upływająca sekunda pokazuje, jak czas szybko leci i jak łatwo może nam kogoś odebrać, nim zdążymy się zorientować.

x Less

   Zamknęłam dziennik i spojrzałam na zegarek. Mam jeszcze dokładnie pół godziny do przyjazdu.. no właśnie, przyjazdu kogo? Mogę, a raczej czy powinnam mówić do niego swobodnie "tato", mimo, że nigdy wcześniej go nie widziałam? Nie wiem nawet od czego zacznę z nim wymianę zmian. Powinnam go uścisnąć? Ten człowiek jest mi zupełnie obcy. To tak, jakbym miała zamiar wsiąść do samochodu nieznajomego, ignorując wszelkie konsekwencje tego wyboru. Przyciągnęłam do twarzy kolana i ukryłam między nimi głowę. To cholernie trudne. Można to porównać do nagłego zboczenia ze ścieżki, którą się obrało. Tylko ja nie mam innego wyboru. Nie jestem pełnoletnia, a nie mam żadnej innej rodziny poza nim. Mama zawsze unikała tego tematu jak ognia. Gdy tylko musiałam przynieść do szkoły drzewo genealogiczne własnej roboty, zawsze dostawałam czwórkę, bo nauczycielka uważała, że po prostu nie chciało mi się go rozbudowywać. Czy tak trudno zrozumieć, że nie każdy ma kolorowe życie rodzinne?
   Chwyciłam walizkę i wyszłam przed dom. Usiadłam na ławce i po raz ostatni zaczęłam się rozglądać po okolicy. Na mojej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech, który miał za zadanie powstrzymać napływające mi do oczu łzy. W oddali ujrzałam czarny, sportowy samochód nadjeżdżający w moim kierunku. Otarłam dłonią twarz i wstałam. Czuję nieprzyjemne uczucie w brzuchu, zapewne wywołane stresem. Samochód zatrzymał się na podjeździe i ze środka wyszedł mężczyzna o czarnych włosach, z wąsem. Ma głębokie, piwne oczy, jednak mimo wszystko, wydają mi się bardzo obce. Obce i sztuczne, nie mam pojęcia dlaczego. Oparł się o drzwi samochodu, uchylając usta, aby coś powiedzieć.
- To dość niezręczne nie tylko dla ciebie, możesz mi uwierzyć - samo brzmienie jego głosu przyprawia mnie o gęsią skórkę. Otworzył tylne drzwi, bym mogła wejść do środka. Moją walizkę włożył do bagażnika.
- Dzięki - odparłam krótko, po czym weszłam do auta.
Blake również wsiadł, tym samym cofając i ruszając w nowym, nieznanym mi kierunku.

<><><>

   Gdy tylko przekroczyliśmy granicę Seattle, rozpadał się deszcz. Wyszłam z samochodu, a w oczy rzucił mi się niewielki dom jednorodzinny zbudowany w amerykańskim stylu. Mój dom na najbliższe półtora roku. Blake wyjął walizkę z bagażnika i wniósł ją do środka, a ja ruszyłam za nim.
   Przedpokój był skromnie urządzony. Zdjęłam buty i postawiłam je w wolnym miejscu na szafce. Następnie poszłam na górę, do mojego pokoju, za wskazówkami Blake'a. Podłoga wyłożona panelami, ściany o ciemnoniebieskim kolorze i drewniane meble, między innymi duże łóżko stojące pod ścianą naprzeciw drzwi, biurko, dwa fotele i stolik do kawy. Zaczęłam powlekać kołdrę i poduszki pościelą, która leżała na podłodze obok łóżka.
- Pani Williams wybierała pościel - wzdrygnęłam i spojrzałam za siebie na drzwi. W progu stał Blake.
- Pani Williams? - powtórzyłam z zapytaniem.
- Tak, pracuje w fast foodzie niedaleko. Na pewno niedługo wszystkich poznasz.
- Spoko - wróciłam do wcześniej wykonywanej czynności.
Gdy po nawleczeniu pościeli się odwróciłam, już go nie było. Przez chwilę wpatrywałam się w miejsce, w którym stał, a następnie zamknęłam drzwi i zaczęłam przekładać swoje ubrania z walizki do szafy.
Jest dziwny. Może nawet z lekka przerażający.
Mój wzrok zatrzymał się na starej fotografii leżącej w kącie pokoju. Słowo daję, wygląda jak z innej epoki. Przykucnęłam i ją podniosłam. Czarno-biała, tusz w niektórych miejscach zdążył już się zetrzeć. Jednak jest na niej przedstawiony Blake z jakąś kobietą. Są staromodnie ubrani.
Przygryzłam dolną wargę i zaczęłam głęboko myśleć. Do głowy nie przychodzi mi nic poza jakąś sesją zdjęciową o staromodnym klimacie. Złożyłam ją na pół i schowałam do tylnej kieszeni dżinsów.

<><><>

   Kiedy w końcu uporałam się do reszty z rozpakowaniem rzeczy, Blake zawołał mnie z dołu na kolację. Posłusznie zeszłam, udając się do jadalni. Usiadłam w milczeniu przy stole. Postawił przede mną talerz. Warzywa z kurczakiem smażone na patelni.
- Smacznego - rzekł krótko i wyszedł, ocierając ręce szmatką, nim zdążyłam odpowiedzieć.
Chwyciłam widelec i zaczęłam jeść, wlepiając wzrok w przeciwległą ścianę. Skrobałam widelcem o talerz, myśląc tylko o ojcu. Jest bardzo dziwnym i tajemniczym człowiekiem. A to.. mnie przeraża. Nie znam go i nie mam stuprocentowej pewności, że jestem tu bezpieczna.
  Po zjedzeniu jednej drugiej porcji, odsunęłam talerz na bok. Wstałam i pozbyłam się resztek, żeby w razie co nie pomyślał, że nie pasują mi jego umiejętności kulinarne, bo to było całkiem smaczne, tylko po prostu nie jestem głodna. Poszłam na piętro. Weszłam do łazienki, a w oczy rzuciły mi się szaroniebieskie kafelki na ścianach i białe na podłodze. Wystrój był nowoczesny, odstawał od reszty domu, który był urządzony raczej w ciemnych klimatach. Naprzeciwko drzwi była toaleta i wanna, a po lewej stronie łazienki zlew i wielkie lustro. Wzięłam kąpiel z bąbelkami, umyłam zęby i wróciłam do pokoju.
   Położyłam się na łóżku, wyciągnęłam z torby komórkę i zaczęłam przeglądać zdjęcia z mamą, naprawdę bardzo mi jej brakuje. Naszych seansów filmowych co sobotę. Myślałam, że już się z tym pogodziłam, ale widocznie prawda jest inna.
Zaczynam się bać.
Zaczynam się bać tego, co przyniesie przyszłość.

<><><>